Od dawna marzyłam o tym, żeby zobaczyć Alpy, więc przed przeprowadzką do Wiednia byłam bardzo podekscytowana i snułam wizję górskich wędrówek. Niektórzy patrzyli na mnie z politowaniem mówiąc, że to nie ten rejon Austrii i alpejskie kurorty oddalone są o kilkaset kilometrów. Nie do końca mieli rację. To prawda, że potrzebujemy co najmniej pięciu godzin, aby dostać się autem z Wiednia do Innsbrucka, lecz wcale nie oznacza to, że nie ma tu Alp!
Północne Alpy Wapienne (Nördliche Kalkalpen) rozpoczynają się już na terenie Lasku Wiedeńskiego. To właśnie bliskości gór mieszkańcy Wiednia zawdzięczają wysokiej jakości wodę. Tutaj nikt poza turystami nie kupuje butelkowanej wody mineralnej, bo i po co, skoro ta z kranu jest lepsza w smaku? Krystalicznie czysta woda płynie do stolicy prosto z alpejskich źródeł. Dostarczana jest 120 km akweduktem, którego początek znajduje się na terenie masywu Schneeberg.
Schneeberg, góra o wysokości 2076 m n.p.m., znajduje się zaledwie 65 km w linii prostej od Wiednia. U jej podnóża leży niewielkie miasteczko Puchberg am Schneeberg. Dojazd ze stolicy jest banalnie prosty i w większości obejmuje odcinek autostrady, więc w niecałą godzinę jesteśmy w górach podobnych do polskich Tatr Zachodnich.
Na szczęście na wyglądzie gór podobieństwa się kończą, bo miasteczko Puchberg am Schneeberg w niczym nie przypomina zatłoczonego i oszpeconego reklamami Zakopanego. Na miejscu zastaliśmy spokój, ciszę i… masę śniegu!
Żadnych budek parkingowych, panów w odblaskowych kamizelkach, billboardów z kredytami chwilówkami, chińskich pamiątek i Baconaldów. Skłamałabym pisząc, że nie lubię naszych Tatr, ale to była bardzo miła odmiana.
Szóstego stycznia, w Święto Trzech Króli, wszystkie sklepy były pozamykane, a na ulicach nie było żywej duszy. No, prawie…
Wyszliśmy z założenia, że najlepiej jest odkrywać nowe miejsca po swojemu. Nie mieliśmy bliżej sprecyzowanych planów i po prostu szliśmy przed siebie tam, gdzie najbardziej nam się podobało.
Po ponad godzinnej wędrówce pod górę dotarliśmy do drewnianej chaty. Hengsthütte znajduje się na wysokości 1012 m n.p.m. Zatrzymuje się tutaj kolejka na Schneeberg, która tego dnia najwyraźniej nie kursowała, a tory przysypane były grubą warstwą śnieżnego puchu.
Przy wejściu do schroniska poustawiane były drewniane sanki. Później dowiedzieliśmy się, że można zabrać je idąc do chatki i później zjechać na początek szlaku. Nie jest pobierana za to żadna opłata, sanki po prostu stoją sobie w śniegu i kto ma ochotę, idzie z nimi do góry.
W Hengsthütte skosztować można przysmaków regionalnej kuchni, o których opowie ubrany w tradycyjny austriacki strój gospodarz. Zamówiliśmy nieznane nam wcześniej zupy: Kaspressknödelsuppe i Bratwurstsuppe. Kaspressknödelsuppe przypomina trochę rosół i podawana jest z serowym knedlem zamiast makaronu, a Bratwurstsuppe to specjalna zupa świąteczna z kiełbasą i ziemniakami, która smakuje podobnie jak nasz żurek.
Żal było wracać, ale zaczynało już zmierzchać i musieliśmy się powoli ewakuować, żeby nie zastał nas zmrok. Aż trudno uwierzyć, że niecałą godzinę jazdy od Wiednia jest tak cicho i spokojnie, że aż słychać topniejący w słońcu śnieg. Niesamowite, że podczas gdy w stolicy Austrii są tylko resztki pośniegowego błota, tutaj można zakopać się po pas w białym puchu. Czuję, że jeszcze nie raz odwiedzimy to miejsce!
2 comments for “Wokół Schneebergu, czyli zima w Alpach Wiedeńskich”